Dzisiaj będzie długo kto nie chce czytać niech sobie odpuści.
Wczoraj ostatecznie zamknęłam wszystkie sprawy związane ze śmiercią wujka (ostatniego brata mojej mamy) : bank, telefon, uprzątnięcie mieszkania, itp. Mąż zajął się transportem a ja na długo oczekiwane zakupy.
Miałam do kupienia kilka rzeczy, a mianowicie:
guzik lub guziczki do mojej chabrowej tuniki, bo bez tego nie mogłam jej założyć.
Kupiłam takie:
Ten jeden jest z ciemnego metalu i z różyczkami na wierzchu, wygląda całkiem jak broszka.
Jeszcze się nie zdecydowałam, więc prześpię się z tym tematem.
Zepsułam ulubioną bluzko-tunikę zakończoną koronką. Machnęłam żelazkiem elastyczną koronkę i po tunice.
Gdyby była biała, czarna czy czerwona nie byłoby problemu. Tunika jest jednak ,nie wiem jak opisać ten kolor, stara czekolada z nalotem, tanie wyblakłe kakao, sól i pieprz. No coś w tym stylu.
Nachodziłam się jak głupia jakaś, od sklepu do sklepu. Znalazłam jedną idealną kolorystycznie lecz zbyt szeroką, jakieś 20cm ( ja potrzebowałam 10-12 cm) i nie nadającą się do ucięcia. Poszłam dalej i udało się.
Kupiłam taką:
Na cienkim czymś haftowane, idealnie pasujące kwiatki.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała do niteczek. Kupiłam śliczne moteczki bawełniane:
Tu, do góry pięknie widać kolorek.
A teraz istne szaleństwo. Spodobały mi się skórzane sandałki i musiałam je mieć:
Jaśniutkie, wygodne jakby zrobione tylko dla mnie
.
A wracając już do domu u pani, która handluje butami na moim osiedlu i właśnie obniżyła ceny wszystkich butów, kupiłam jeszcze takie po bardzo przystępnej cenie (25 zł za parę)
I jeszcze kupon materiału na długą, fałdziano-marszczoną spódnicę ( ostatnie dwa metry) po 8 złociszy.
Nie zanudziłam Was?
No to jeszcze pokażę co dzieje się na polu robótkowym.
Zaczęłam sukienkę dla dziewczynki z takiej, pięknej niteczki
bawełna z wiskozą, lekko połyskująca w 100g / 350 m
Dziękuję wszystkim wytrwałym, do następnego pa, pa...
idę pobiegać po blogach.